Siedziałem pod wielkim drzewem, przez kilka dni spędzałem tu czas, nic
nie robiąc, dosłownie... Nie miałem ochoty cokolwiek robić, byłem z byt
przygnębiony tym co wydarzyło się w moim życiu w ostatnim czasie.
Chciałem już wstać i odejść by rozprostować mięśnie, bo zdrętwiałem od
siedzenia w jednym miejscu. Gdy nagle usłyszałem, jakby... trzepotanie
skrzydeł? Odwróciłem się w stronę skąd dochodził ten odgłos. A w
powietzu zobaczyłem, Valixy! Skąd miała te skrzydła? Nagle spostrzegłam,
że chce lądować jednak nie wie jak do tego się zabrać. Chciałem
krzyknąć do niej jakąś radę, niestety nie zdążyłem, gdy wpadła na mnie.
Przewróciłem się, w normalnej sytuacji pewnie bym się roześmiał, jednak
to nie była zwykła sytuacja...
- Nic ci nie jest? - wymamrotałam.
- Eee... nie. - powiedziała i zeszła ze mnie - Po prostu miałam twarde lądowanie.
- A ja twardy upadek. - chciałem się zaśmiać, jednak mi to nie wyszło.
Wstałem i spojrzałem na jej skrzydła.
- Pewnie Damon ci załatwił te skrzydła, prawda? - spytałem ciekawy.
- Tak. Jednak nie po to tu przyszłam... przyleciałam. - oznajmiła.
- Domyślam się. - powiedziałem łagodnie - Widzę, że rana ci się zagoiła,
to dobrze. A tak wogólę to miło cię widzieć. - uśmiechnąłem się słabo -
No, ale dobrze wracajmy do tematu. Czemu mnie odwiedziłaś?
<Valixy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz